sobota, 15 maja 2010

"Narodziny"

9 lutego 1986. Niedziela
Za oknem padał śnieg. Nie taki zwykły jak widuje się w każdy powszedni dzień zimy, ale były to ogromne płatki śniegu tańczące w rytm trzaskającego mrozu, który ścisnął tego dnia wyjątkowo mocno. Domownicy spędzali niedzielne popołudnie przed najciekawszą i jedyną stacją telewizyjną TVP1 zajadając przy tym barszcz czerwony z zawekowanych specjalnie na takie okazje buraczków. Majestatyczny, czerwony piec ogrzewał pomieszczenie i dumnie prezentował się stojąc przy wejściu do pokoju niczym strażnik czuwający nad spokojem rodziny.
- Janek, to już - powiedziała gospodyni - strasznie boli.
- Idę odpalić samochód a ty ubierz się i zabierz co potrzeba - polecił mąż.
- Aśka, jadę z ojcem do szpitala. Przypilnuj, żeby nikt nie wychodził na dwór. Na kuchence stoi zupa jak zgłodniejecie to odgrzej. Zresztą ojciec niedługo przyjedzie. Uważaj na nich.
Dzieci podbiegły do matki i zasypały ją gradem pytań lecz ta nie miała ani czasu ani ochoty aby na nie odpowiadać. Spakowała do torby szczoteczkę do zębów, pidżamę i ostrożnie wyszła na dwór. Było to jej piąte dziecko dlatego też miała doświadczenie i potrafiła opanować nerwy w tej sytuacji. Rozejrzała się po ośnieżonym podwórzu sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu. Drzwi budynków gospodarczych były pozamykane, żadne ze zwierząt nawet nie myślało o tym żeby wystawiać dziób na taki ziąb. Powoli stawiając kroki zeszła po oblodzonych schodach i udała się w kierunku czerwonego Fiata 126p*. Wysłużony "maluch" podskakiwał w rytmie warkotu silnika, choć miało się wrażenie, że nawet on trzęsie się z zimna.
- Tylko jedź ostrożnie, bo jest strasznie ślisko - poinstruowała kierowcę.
Auto wytoczyło się na pokrytą białym puchem jezdnię i wydobywając z siebie orkiestrę dźwięków popędziło w kierunku najbliższego miasta. Po drodze mijali domy, których kominy pracowały pełną parą wydobywając z siebie kłęby dymu. Z dachów wisiały ostre jak szpikulce sople. Szpital oddalony był o pięć kilometrów ale jazda tak zaawansowanym technologicznie samochodem po oblodzonej nawierzchni nie należała do najłatwiejszych toteż trwała około 20 minut. Kiedy zjawili się na miejscu śnieg przestał padać a północny wiatr który towarzyszył im przez całą drogę przegrał walkę z otaczającymi szpitalny parking murami. Kobieta trzymając się ręki męża i barierki schodów otworzyła drzwi prowadzące do recepcji.
- Moja żona rodzi - powiedział przyszły ojciec kolejnego dziecka
- Proszę usiąść i poczekać na położną - rzuciła od niechcenia recepcjonistka schowana za parą ogromnych okularów spuszczonych na czubek nosa.
- Czy pani mnie słyszała?! Moja żona rodzi, zróbcie coś - mężczyzna podniósł głos na tyle, aby zwrócić uwagę obecnych na sali ludzi.
- Proszę pana, to nie jest piekarnia i się nie pali. Proszę usiąść na ławce i zaczekać, aż się ktoś wami zajmie. My tutaj i tak mamy ręce pełne roboty - riposta recepcjonistki podniosła już i tak wysokie ciśnienie mężczyzny i kiedy ten otworzył usta żeby dać ujście najbarwniejszym epitetom jakie przychodziły mu do głowy drzwi do korytarza obok otworzyły się i stanęła w nich kobieta w białym kitlu.
- Proszę za mną - zimny głos położnej podniósł z ławki ciężarną i w chwilę po tym ściskając przy każdym skurczu rękę męża udała się w kierunku sali numer 7.
- Proszę położyć się na łóżku i poczekać na pielęgniarkę.
Kobieta zdjęła płaszcz i powiesił go na poręczy krzesła stojącego obok łóżka.
- Jedź do domu. Podłóż do pieca bo wygaśnie i daj dzieciom kolację - pomiędzy zdaniami robiła krótkie przerwy, żeby nabrać powietrza. Skurcze były coraz częstsze.
- Przyjadę jutro. Nie...
Na salę weszła pielęgniarka:
- Pani Solińska? Jak się pani czuję - przerwała w połowie zdania - Odeszły już wody?
- Jedź. Zobaczymy się jutro - ciężarna kobieta skierowała słowa do swojego męża, który bez słowa opuścił salę. Kobiety zostały same w pomieszczeniu.
- Wody odeszły pół godziny temu. Skurcze mam co kilka minut.
- Dobrze. To nie jest pani pierwsze dziecko prawda?
- Nie - zaśmiała się - to będzie piąte!
- W takim razie pójdzie gładko. Proszę zaczekać chwilę. Zawołam położną i przygotujemy salę do porodu - pielęgniarka wolnym krokiem opuściła pomieszczenie. Przywykła do widoku rodzących kobiet. W roku 1986 zanotowano wyż demograficzny i w każdym szpitalu w Polsce porodu stały się codziennością. Skurcze nawiedzały kobietę coraz częściej. Leżąc na białym prześcieradle myślała o swoim mężu i modliła się żeby bezpiecznie dotarł do domu. Zastanawiała się czy dzieciom, które zostały w domu nic się nie stało. Prosiła Boga o to, żeby zaopiekował się jej domem podczas jej nieobecności. Do sali weszła położna w towarzystwie pielęgniarki.
- Pani Mario, proszę usiąść na wózku. Zawieziemy panią na salę porodową - położna wraz z pielęgniarką pomogły kobiecie wstać z łóżka i usiąść na wózku inwalidzkim. Przemieszczając się przez korytarze pracownice szpitala rozmawiały o planach na wieczór. Rodząca kobieta nie zwracała na nie uwagi. Ból stawał się coraz silniejszy i całą uwagę skupiała na oddychaniu pomiędzy skurczami. Kiedy dotarły na miejsce pielęgniarka zamknęła drzwi do sali. Po kilku godzinach bólu i cierpienia urodziłem się ja...


*powszechnie wiadomo, że czerwone "maluchy" były znacznie szybsze od innych. Świadczyć może o tym fakt, iż Ferrari zarezerwowało sobie kolor czerwony jako znak rozpoznawczy swojej marki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz