poniedziałek, 17 maja 2010

"Ostatnia noc"

Maria nie mogła zasnąć. Leżała nieruchomo wpatrując się w czarne plamy sadzy które osadziły się na suficie. Jej oczy przyzwyczajone do mroku dopiero teraz dostrzegały pęknięcia i pajęczyny w rogach stropu. Wsłuchiwała się w rytmiczny i miarowy oddech śpiącego obok męża. "Co teraz z nami będzie?" - ta jedna myśl odchodziła i wracała jak bumerang. Dłonią wytarła wielką, srebrną kroplę łzy, która od dłuższego czasu tańczyła na jej powiece. Bezszelestnie podniosła się z łóżka a sprężyny wysłużonego materaca zatrzeszczały znajomo. Na palcach podeszła do mojego łóżeczka. Podciągnęła kołderkę pod brodę i delikatnie, prawie niewyczuwalnie pocałowała mnie w czoło. Nie budząc nikogo przeszła przez pokój, w którym spały dzieci i bardzo ostrożnie otworzyła drzwi do kuchni. Odetchnęła z ulgą gdy bezdźwięcznie zamknęła je za sobą. Usiadła na drewnianym krześle, które stało pod oknem. Z czerwonej paczki z napisem "Mars" wyciągnęła długiego papierosa zakończonego pomarańczowym filtrem. Pomieszczenie na krótką chwilę rozjaśnił płomień zapałki. W powietrzu czuć było ostrą woń siarki i zapach palonego tytoniu. Zdmuchnęła ogień zapałki i teraz jedynym światłem w ciemności był czerwony żar który rozświetlał się mocniej za każdym razem kiedy kobieta zaciągała się dymem. Nikotyna przedostała się z płuc do nieskończonych tuneli żył i niesiona krwią wypełniła mózg skłaniając do szybszej analizy sytuacji. Maria wspominała rozmowę, którą przeprowadziła z mężem trzy tygodnie wcześniej.

- Sprzedasz gospodarkę i kupimy bilet do Ameryki. Posiedzę dwa lata i wrócę - przekonywał Janek.

- Nie ma mowy, nic nie sprzedam. To wszystko co mi zostało po ojcu. A co jak nie polecisz i cofną cię na granicy? Co wtedy zrobimy? - protestowała

- Pojadę i zarobie trochę. Co tutaj za życie? Robimy i nic z tego nie mamy. Całe życie chcesz na gospodarce robić?

- Całe życie robię na gospodarce, mój ociec robił i wszystko było dobrze. Poza tym mamy piątkę małych dzieci! Jak ja sama dam sobie radę. Nie ma mowy!

- Jak nie sprzedasz to się z tobą rozwiodę! - rzucił i wyszedł.

- To się rozwiedź - krzyknęła lecz on już tego nie usłyszał. Kiedy zamknął za sobą drzwi ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Rozwód w jej rodzinie przyniósł by wstyd i hańbę, poza tym zostałaby zupełnie sama z gromadką małych dzieci.

Zgasiła papierosa i uzupełniła kryształową popielniczkę o następnego peta. Patrzyła przez okno na usypane zaspy śniegu i smagający nimi grudniowy wiatr. Skupiła wzrok na malowniczych wzorach utworzonych przez mróz na szybie kuchennego okna . Fantastyczne linie układały się w obrazy nieznanego artysty, który zakradał się nocą i bez pozwolenia malował do woli. Ogień w piecach powoli wygasał i zimne powietrze wciskające się do domu najmniejszymi szczelinami siadło na ramionach kobiety. Maria podniosła się z krzesła, głęboko wciągnęła powietrze i najciszej jak potrafiła wróciła do sypialni. Upewniwszy się, że kołderka przykrywa mnie pod brodę położyła się obok męża a sprężyny przywitały ją krótkim, metalicznym dźwiękiem. Zmęczenie zaciskało jej powieki a umysł przynosił senne obrazy. Widziała swoje dzieciństwo i serdecznie uśmiechającego się do niej ojca. W dłoni trzymał czekoladowe cukierki zawinięte w kolorowe papierki. Najmłodsza córka sięgnęła po słodycz ukrytą w złotej, błyszczącej milionem malutkich światełek folii kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk budzika. Obrazy rozpłynęły się w nicości. Maria otworzyła oczy i wyłączyła alarm zanim ten obudził gromadkę dzieci. Pora wstawać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz